Mateusz Gajdas – Parapoezja współczesna

Pandemiczne zamknięcie obywateli poza smutkiem i niepokojem wywołało także sporo poetyckich wystrzałów. Kilka rozet i fajerwerków pojawiło się na nocnym niebie także za sprawką Mateusza Gajdasa. Ten młody poeta pokazuje nam niczym przez szkiełko okazy językowych swingów, postinternetowego zapętlenia i próby scalenie rozjeżdżającej się i poszatkowanej rzeczywistości. “Parapoezja współczesna” zaprasza nas do tańca na szklanych stolikach, platformach i pulpitach, ale także do całkiem realnego świata, gdzie liczą się uczucia i bliskość skóry. Lepiej już wsiadajmy, bo ta poezja nie będzie na nikogo grzecznie czekać.

Biurko

Dla jednych – synonim stabilizacji
dla drugich – zastoju.

Ci od pozytywnych skojarzeń
każdego ranka poprawiają ustawione na nim prywatne artefakty:
zdjęcia członków rodziny
autorskie pamiątki z wakacji last-minute na Rodos
albo z Rzymu
przywiezione i sprezentowane przez innych biurkowiczów.

Gdzieś obok kubek z kawą
przygotowywaną według jedynej właściwej receptury
uzupełniany i opróżniany z reguły o tej samej porze
zostawiający subtelny, okrągły, mokry ślad na śnieżnobiałej powierzchni
obiektu westchnień konsumenta.

W centrum – narzędzie pracy, które
czymkolwiek jest
stanowi najwyższy priorytet całego terytorium pokazu
zawsze zadbane, dopieszczone
w razie gdyby szef zechciał rzucić okiem
gdyż to, co ,,służbowe”
wymaga należytego szacunku.

Dodatkowe atuty cyklicznie uwydatnia czas:
w kwietniu – mini-koszyk wielkanocny
w marcu – bukiet żółtych tulipanów
w lutym – czerwonych róż
w styczniu – kadzidło, złoto, mirra
dość…
kreatywność kalendarza nie zna granic.

Oni jednak czasu nie liczą
ze szczęścia
lub z zasady o strategicznym niepatrzeniu
powtarzanej za każdym razem ku przestrodze
po spojrzeniu na ścianę
odzwierciedlającą najśmielsze marzenia senne wszystkich
zegarmistrzów.

Jako całość, ich biurko wydaje się być skrojone na miarę, doskonałe
z reguły otwarte, dostępne dla ludzi
skrywające przy tym wiele tajemnic
w przesuwnych szafkach na klucz
do których dostęp
przynajmniej pozornie
ma tylko właściciel.

Właściciel, który niespecjalnie przepada za ludźmi
którzy sens biurka podważają
degradując je ponownie do miana mebla
będącego symbolem ich zniewolenia.

Dla nich biurko jest złem koniecznym
aktem przywiązania
wyznacznikiem przygnębiającej rutyny
końcową ścianą ślepej uliczki.

A każde kolejne
choć nowsze
choć droższe
i wyjątkowo godnie usytuowane
wysysa z nich ukryte rezerwy energii, motywacji i spontaniczności.

Ci pierwsi z kolei
problemów z biurkiem nie mają żadnych
a w razie jakichkolwiek
wymieniają niepasujące krzesło na nowe.

Podróż na skraj internetu

Samotną łajbą
ruszyłem
w poszukiwaniu końca internetu
przecież wszystko ma swój koniec
mówili…

Płynę przez morze hejtu
nienaturalnie wzburzone
niedorzecznie niebezpieczne
dwanaście na dziesięć
w skali Beauforta.

Staję u podnóża gór ambiwalencji
z trudem wspinam się wzwyż
mijam
wzgórza rozpaczy
wulkany radości
szczyty sztuczności
doliny żenady.

Dochodzę do dżungli
mrocznej
ciemnej
jak umysły jej mieszkańców
i tychże umysłów produkty.

Wpadam w labirynt
pełen chwastów
czelendży
memów
virali
gifów
wybitnie trudno się z niego wydostać.

Cudem trafiam na ogromne pole
bitwy
o fejm
lajki
kontrakty.

W popłochu wdrapuję się na wysokie drzewo
mam z niego pełen przegląd
widzę
półnagie tyłki w Calvinie
pranksterów pozorujących własną śmierć
specjalistów od rzygania bananami z gazem
i całą resztę
o której wolałbym już zapomnieć.

Uciekam w kierunku pustyni
w końcu spokój
i niedobór
wartości
kultury
logiki
ostatkiem sił pędzę.

Nagle
dostrzegam cel mojej podróży
staję.

Fatamorgana.

A za nią
ocean
jeszcze bardziej wzburzony
jeszcze bardziej niebezpieczny…

Wyznania Gęsi

jest dwudziesty kwiecień dwutysięcznego dwudziestego roku
na dzień dzisiejszy dobija mnie ilość obowiązków na głowie
ciągle cofam się do tyłu zamiast stanąć z boku
muszę w końcu wymyśleć co tym razem zrobię

czasem podwija mi się noga
i to fakt autentyczny
apropo faktów
czas wziąść się w garść bo mój stan
jest strasznie krytyczny

nie chciał bym iść po najmniejszej linii oporu
najbardziej optymalny był by wyjazd zagranicę
bo to co kiedyś lubiałem teraz dostarcza mi powodów
żeby przedewszystkim zacząć zmieniać swoje życie

ostatni raz na jakiś bankiet poszłem
półtorej roku temu co najmniej
ciuchów nie chcę już kupywać
a tymbardziej w coś przegrywać

jeszcze nagle u sąsiadów mam bardzo złą renomę
i na prawdę niewiem co o tym uważać
pewnie dlatego że włanczam w nocy światło i palę na balkonie
w każdym bądź razie dziwne że to komuś przeszkadza

przecież na codzień wogule nie robię hałasu
i piszę zawsze z wielkiej litery
a w ostatnim okresie czasu
trzy dni pod rząd nie wywołałem afery
chodź niby mógł bym bo mam uczulenie na moją matkę
i tą jej
w cudzysłowiu
gadkę

ona pewnie się wkurzy jak się dowie co tu pisze
ale ja już się z nią jak i zarówno z jej zdaniem nie liczę
wkurzy się
tak jak te gęsi co niby nimi nie są
ale ciągle mnie łapią za słowo
ujadają i zazdroszczą
ja bynajmniej chcę być sobą


Mateusz Gajdas (ur. 12.10.1997 r.) pochodzący z Czeladzi-Piasków debiutant literacki. Aktualnie zamieszkały w Gdyni absolwent Uniwersytetu Opolskiego na kierunku: Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna. Od lat związany z redaktorstwem i marketingiem (głównie sportowym) fanatyk słowa pisanego i mówionego w każdej postaci.