Marzena Orczyk-Wiczkowska – Grypsy z panoptikonu

Marzena Orczyk-Wiczkowska
Rocznik siedemdziesiąty. Poetka, przed debiutem książkowym. Laureatka konkursów literackich i poetyckich, m.in. ogólnopolskich konkursów: im. R. Wojaczka, St. Grochowiaka, K. Ratonia, De-konstrukcje, M. Kajki, M. Hłaski, H. Snopkiewicz. Nominowana do nagrody głównej w konkursie im. J. Bierezina w 2006 r. Nagrodzona „Przepustką Literacką” przez miesięcznik „Zwierciadło” oraz Nagrodą Prezydenta Dąbrowy Górniczej za osiągnięcia w dziedzinie kultury.

Dotychczasowe publikacje: „Fraza”, „Nowe Zagłębie”, „Migotania, Przejaśnienia”, „Arkadia”, „Śląsk”, „Kursywa”, „Opozycja”, „Megalopolis”, „Neurokultura”, „Pkpzin”.

Z zawodu psycholog. Mieszka i pracuje w Dąbrowie Górniczej.


Pięć wierszy z zapowiadanego tomu:


suchy lód

tak właśnie jest na końcu: kasztan spada. parki pustoszeją. brodzisz
wśród żółto-brązowych liści. szelest w tobie jak w naczyniach połączonych.
tam brakuje, tu więcej. to samo ze słońcem. na drugiej półkuli lato,
tutaj ziemia zmyta deszczem. gładzisz czule kota i jakoś sobie płynie
ten czas, od soboty do soboty. w niedzielę tańczą. kiedy padają zmęczeni,
gubisz drogę, jak na pikniku pod wiszącą skałą, z tą różnicą,
że ty jednak wracasz, chociaż nic nie jest już takie samo.
powoli odwracają się bieguny, zmienia klimat, nastawienie.
jesteś teraz komórką w oceanie metanu. masz w sobie pamięć
przyszłych roślin, zwierząt, ludzi. obejmujesz korę drzewa, turysto, stwórco.
żywica zabarwia skórę, zostawia niezmywalny stempel. tu byłem, tam też,
w tysiącach miejsc, w których niebo pachnie mocniej, woda zapala się.
teraz tylko pogłos, martwe powidoki. widzieć wszystko to tak, jakby nagle
stracić całą świeżość. nieobecność nas konserwuje, jak suchy lód.



tetrapharmakon


bez względu na suche deski, którymi opalasz dom,
bez względu na chimerycznych bogów i czarne krawaty
ubierane w ostatnią podróż, bez względu na krótkie
i długie dystanse – nie ma śmierci. jest pałeczka w sztafecie,
ogniwo twarde, gorące. jest kwas trawiący metal i papier,
który spala się szybko. wiadomość dostarczona spartanom
to tylko czysta kartka. trzcina i trawa. sianem pachnie żłóbek.
spokojnie. spokojnie. kumaryna uśpi nas. lulilulilaj.
bez względu na śmierć, śmierci nie ma?



marilyn monroe staje przed trybunałem


pytacie mnie o te i inne sprawy. naprawdę nie wiem,
co mam wam powiedzieć, zwłaszcza, że nie żyję
od dłuższego czasu. spytajcie swoich przewodników duchowych.
nie jestem przecież żadnym filozofem, chociaż widzę więcej,
niż wam się wydaje. byłam rybką pływającą w turkusowych akwariach,
drusillą panteją, waniliową słomką, przez którą mleko smakuje lepiej
(dociekliwi zawsze będą się zastanawiać, czy słomka ma tego świadomość).
mimo wszystko czytałam klasyków. byłam nawet trochę oswojona
ze śmiercią. jak było z tą śmiercią? spójrzcie na falującą na wietrze sukienkę.
czy to nie wystarczy? jesteśmy dopóki lakier na paznokciach schnie,
szminka zostawia ślad.



pisać


pisać śliną, zostawić mokry ślad
na liściu – to bardziej trwałe.
papier schnie, marszczy się, żółknie.
zabija go czas, jak wszystkie błyskotki,
miłości i śmierci. przewracasz kolejną
kartkę, łamiesz na pół historię.
litery rozbiegają się, ulatują jak mole,
zabijane jednym klaśnięciem.



mówi się

„Płomień przeszywa krew.
Przejść na drugą stronę, obchodząc śmierć”
E.Cioran


mówi się. do ucha ścian, na wskroś weneckich luster
przez ściśnięte gardło. rozbieżnie i wspak. mówi się –

to tak, jakby ktoś zasadził w tobie drzewo.
drzewo rośnie wraz z tobą: im więcej słów wypowiadasz,
tym bardziej cię uwiera. im bardziej uwiera,
tym bardziej chcesz objąć je w sobie, potrząsnąć i złapać
dawno opadły owoc, pomarszczony jak malutka
główka złego indianina z bajki, której nie pamiętasz.

a jeśli nie pamiętasz, to tak, jakby wcale nie było
tej całej podróży, jakby nie było ciebie.
jakby mówiło się tylko dla zabawy, a nie do wyczerpania.
jakby uschły wszystkie gałęzie,
a całe źródło nagle wyparowało.

gdy nie ma źródła, nie trzeba nic obchodzić?

jeśli tak – przejść na drugą stronę oznacza:
nie mieć innego wyjścia, bo płonie w tobie ogień,
a przeznaczeniem każdego drzewa jest spłonąć.

bo utkwił w tobie gwóźdź i rysuje cię do krwi.
bo metal jest silniejszy od drewna.

bo ziemia zamienia metal w odwieczny kształt nocy.