Maciej Bieszczad – Elipsa

Informacje o autorze

Maciej Bieszczad urodził się w 1978 r. w Wieluniu. Wiersze publikował w „Tyglu Kultury”, „Akcencie”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Pograniczach”, „Frazie”, „Kresach” i w „Toposie”. Mieszka i pracuje w Wieluniu.


Kronika


Krzyk ptaka na rafie skalnej uczynił mnie niemym.
Spisuję zwierzenia przypływów
kreśląc kredą na skale znaki
nieznanego pisma.
Gwiazda wpisana w koło
oznacza dogasającą świadomość
przed przemienieniem.
Otwarte oczy przedstawiają
błękit po przemianie ciała w powietrze.
Wolę oddalające się obłoki
niż istnienie które mnie opuściło.
Odwiązuję czerwone chorągwie
na święto wiatru.


Arvo Part. Lamentate


Jak długo tak stał oparty o poręcz w nieoświetlonym korytarzu
przed drzwiami obcego mieszkania?

Co go zatrzymało zbiegającego po schodach
spóźnionego przy tym na ważne spotkanie
od którego jak mniemał zależała
jego najbliższa przyszłość?

Dlaczego nie zauważył mijającej go sąsiadki?
Dlaczego upuścił płaszcz?

O czym myślał później na zatłoczonej ulicy
cały ukryty pod kopułą parasola
a zwłaszcza gdy siedział sam
w opustoszałym barze
nad zimną kawą?


Odpowiedź


W końcu Ci odpowiada choć dopiero
dwa lata później odczytasz Jego odpowiedź.

Pójdziesz wtedy o świcie przez okoliczne lasy.
Mały cmentarz ukryty w paprociach
zatrzyma Cię na dłużej. Znajdziesz tam
mogiły dzieci potkniesz się o wiele

różnych mogił bez dat bez imion
i bez nazwisk. Wszystkie groby
jeszcze nie wiesz dlaczego
będą bezimienne.


W ruchu. Z poetyki wiersza krótkiego.


Przewaga być może polega
na oddechu.

Krótki i astmatyczny
z reguły mówi prawdę.

Odmierza i hipnotyzuje.
Jest wahadłem.

Jest żarem
nie mogącym utrzymać żaru.


Siła głosu


Po śmierci chcę się wykąpać,
napełnić wannę ciepłą wodą,
zanurzyć się w niej na kilka godzin.
Mam wiele planów po śmierci.
Może uda mi się zobaczyć
kilka wschodów i zachodów słońca
gdzieś w kosmosie. Może nauczę się
tajemnego języka trujących roślin,
może nawet poznam Yeti.
Muszę najpierw przeciwstawić
się przemianie, sile głosu.


Czarny człowiek


Jesienin przyszedł pierwszy.
Na wszelki wypadek pochowałem
wszystkie szale. Ciemno tu, powiedział.

Za nim, co uznałem za typowe, wszedł jego
czarny człowiek, dużo bardziej kulturalny
i nie taki oczywisty. Zaproponowałem

obu czarną kawę, wzmocnioną odrobiną
whisky. Jesienin odmówił, dodając pół żartem:
lepszy byłby samogon gruziński. Po czym

usiadł tuż przy mnie. Za oknem nie było,
nie mogło być jasno, więc płomieniem
zapałki odliczył dwie twarze. Moją i własną.


Lumen


Dotkliwa wada wzroku
zmusiła mnie do zawiłych
poszukiwań w krętych korytarzach
nieczynnych sztolni. Moje cztery twarze
pielgrzymowały do jednego oblicza.
Nieznanego nikomu.
To, czego szukali moi czterej wrogowie
w całości było z materii światła.
To, czego się obawiali najbardziej
błądziło w tunelach, ślepe.