Franciszek Olejniczak – Podgłosy

Nowoczesny bunt czy niezgoda na współczesność? Franciszek Olejniczak celnie wbija swoje ostre sztylety w czarno-białych pokojach, na mokrych alejach, przetartym bruku. Słucha, zapisuje, podgląda i wymierza niespodziewane językowe strzały zaskoczonej publice. Poezja, której strach nie poznać.

Czerwie

Odcisk na stopie, po którym sam sobie deptam.
Przyspieszając gubię czerwie z cienia. Mijam twarde kry krawężników.
Podglądam mknące paski po asfalcie. Błogosławię gościa,
który wskazał mi ten skrót: lukę w kluczu, dziurawą klamkę
w szklanych drzwiach. Dzwonek do drzwi

mógłby teraz załatwić wszystko,
albo mnie zgubić – skruszyć źrenicę Judasza, w zwarciu
wyiskrzyć Iskariotę (patrona namiętnych pocałunków
w gejowskich zaułkach). W ślinie mam tytoń

i kilka bąbelków tlenu. W pępku kulkę bawełny. W domu
wejście, wyjście i wgląd w prześwit. I cokolwiek
wyrzucone za siebie, wracając, odnajduję przed sobą.

Zdeptane.


Korespondencja z upału

Jest tak gorąco, że długopis się topi. Moje ciało się skrapla
i schnie na wiór. Jeszcze trochę a zostanie ze mnie plama tłuszczu.
Zawczasu adresuję kopertę. Susza w ustach, więc znaczek pocieram
o ciało: o czoło, o klatkę piersiową, o lewe i prawe ramię. Kocham się

modlić do wszystkiego i o wszystko. Krojąc chleb mam w głowie Biblię,
na końcu języka cytaty, w dłoni nóż. Chodzę coraz niepewniej i dalej.
Gubię się w podwójnych ciągłych. Na skrzyżowaniach rozkładam ręce.

Wspominam chłód listopada, brud pod paznokciami, martwe naskórki
koniuszków palców. Swoje ciało myję regularnie i właściwie.
Nigdy natomiast nie czyściłem języka – to obce jest

we mnie i drga. Wyobrażam sobie wtedy głowę
zanurzoną w wodzie jako próbę wywołania ciszy embrionu.

P.S. Dziś moje małpie serce zaakceptowało moją świńską skórę.
Tym samym natura stała się nie do przyjęcia.



Dojrzewanie

Mówią, że bez zbędnej protekcji archeologów
udało mi się wygrzebać z ruchomych piasków klepsydry.
Przejść przez heblowane ściany piaskownicy. Dojrzeć.

Mówią, że zamiast rzęs mam drzazgi a w oczach
wirujące sęki prowadzące wzdłuż linii ognia.
Bredzą coś o samopodobieństwie.