Franciszek Olejniczak – KRAJobrazy

W “Podgłosach”, czyli poetyckim debiucie Franciszek Olejniczak “celnie wbijał swoje ostre sztylety w czarno-białych pokojach, na mokrych alejach, przetartym bruku. Słuchał, zapisywał, podglądał i wymierzał niespodziewane językowe strzały zaskoczonej publice”.

W “KRAJUobrazy” specjalnie się nie zmienił – dalej jest krnąbrnym obserwatorem, który macza pióro w kwasie, aby rozpuścić czarno-biały świat. Tym razem jednak gdy jest taka potrzeba, kąsa jeszcze mocniej, sprawniej operując poetyckim skrótem. Agresywne wersy pomieszane z przebłyskami czułości? “KRAJobrazy” zaprasza do tańca.

Rozpadało się a nam się dobrze moknie

Deszcz zaznaczył się drobnymi punktami odniesień.
Dłońmi roznosimy papilarne pręgi
– maleńkie apokalipsy w tych tycich wpisach.

Znamy to miasto, bez powodu tylko wyszliśmy.
Pochowaliśmy inne nazwy, tak,
jak się bawią dzieci w podchody.

W tak ciemną noc słońce jest gwiazdą niczyją
a my utknęliśmy tutaj, jak krótki wers na później.

Drugi plan

Bóg obiecał, że będę szczęśliwy. Zamówiłem kebsa
na grubym. Powiedziałaś, że nasza planeta
zniknie za kilkadziesiąt lat, ale przy moim trybie życia
to nie mam się o co martwić. Plamy z sosu czosnkowego
na mojej koszulce porównujemy z tymi na księżycu.

Orbituję w ujebanym tiszercie.

Bo Bóg obiecał, że będę szczęśliwy. I ja Go trzymam
za słowo. Bo w tym chaosie pierwsze było słowo.
Nie mówię, że to było moje imię. Nie mówię,
że to było: człowiek. Nic nie mówię, bo orbituję
w ujebanym tiszercie a w kosmosie nie słychać

nic. Nie strzępię języka po próżnicy.

Szczerbaty pies

Temu psu się wydaje,
że w kałuży, sklepowej
witrynie, w lustrze
jest drugi pies

i warczy,
jak burzowe niebo.

Ja jestem wyzuty ze złudzeń.
Wiem, że choćby nie wiem
co się działo, to zlew w kuchni
musi być, jak serce, dwukomorowy