Feliks Netz – Poza kadrem

FELIKS NETZ – (1939) poeta, prozaik, twórca słuchowisk (m.in.: Pokój z widokiem na wojnę polsko-jaruzelską), felietonista, krytyk filmowy, tłumacz. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, gdzie stale mieszka. W ostatniej dekadzie wydał m.in.: Urodzony w święto zmarłych (powieść1995), Wielki zamęt (felietony 1996), Róg Ligonia i Królowej Jadwigi (opowieść dokumentalna 1997) Dysharmonia caelestis (powieść 1994, nominowana do nagrody NIKE). Znawca, komentator i tłumacz dzieł Sándora Máraiego (Żar, Księga ziół, Występ gościnny w Bolzano, Krew świętego Januarego).



KAZIMIERZ KUTZ:

Feliks Netz jest kimś oryginalnym i wybitnym w śląskim pejzażu intelektualnym. Jest także chorobliwym kinomanem, co potwierdza niniejszym zbiorem. W kinie przesiedział co najmniej 1/3 życia, i pisze o filmach z namiętnością,. ale jest przy tym rzetelny i kompetentny; porusza się w historii kina światowego – i kina naszego – ze swobodą godną zazdrości. Felek jest w tej dziedzinie fenomenem, bo na dodatek nie zanudza.

LECH. J. MAJEWSKI:

Recenzje filmowe Feliksa Netza należą do elitarnej grupy. Celne. Penetrujące. Merytoryczne. Kto dzisiaj tak pisze? Kto ma odwagę myśleć za siebie i nazywać rzeczy po imieniu? Wystarcza palce jednej ręki. A ten, kto chciałby, musi wpierw, jak Netz, urodzić się poetą.

HENRYK WANIEK:

Pamiętam te sprzed wielu już lat, tak zwane przedpremierowe pokazy, na których zwykle spotykałem Felka Netza. Zachował swoją miłość do filmu, podczas gdy ja zmarnowałem szansę. Ale nie żałuję. Mogę dzięki niemu czytać. Lubię to. Czasem bardziej niż wysiadywać w kinie.

KRZYSZTOF SIWCZYK:

Filmowe egzegezy Feliksa Netza wykraczają daleko poza rutynową krytykę filmową, przyznająca filmowi odpowiednio dużą lub małą ilość gwiazdek. Netz nie pozwala sobie na pobieżne ferowanie sądów. W stosunku do opisywanych przez siebie dzieł, zachowuje postawę cierpliwego interlokutora o wyraziście ukształtowanych preferencjach estetycznych. Tylko takie podejście do języka filmu daje szansę usłyszenia argumentów płynących z wielkiego ekranu. Dla takiego widza warto zawsze robić filmy, a czasem nawet w jakimś zagrać.

JANUSZ STYCZEŃ:

Recenzje Feliksa Netza są głębinowe. Feliks Netz umie wejść w sanktuarium danego filmu, jeżeli ten film jest dziełem artystycznym. Netz umie też pokazać, że dany film owego sanktuarium nie posiada i nie zasługuje na miano dzieła.


Fragment książki “Poza kadrem” Feliksa Netza.


PORNOGRAFIA

       Film pt. „Pornografia” jest dowodem na to, że reżyser, który nie lubi (a więc chyba nie ceni) pierwowzoru literackiego, nie powinien go przenosić na ekran. Po pierwsze, dlaczego akurat wybrano „Pornografię”? Bo to świetny tytuł? Otóż ten tytuł nie ma żadnego związku z filmem J.J. Kolskiego, ponieważ to, co Gombrowicz nazywa „pornografią”, nie mieści się w potocznym rozumieniem tego słowa. Najgłębszą istotą tej powieści jest uwiedzenie i wiele oficyn zachodnich wydało „Pornografię” pod tytułem „Uwiedzenie”. Jednakowoż jest to uwiedzenie szczególne. Intryga zostaje zawiązana po to, aby młodych, czyli Henię i Karola „popchnąć do grzechu”, ponieważ młodzi-niewinni są dla „starych”, czyli Witolda i Fryderyka – niedostępni. Co to znaczy: niedostępni? Między innymi to, że młodość jest nie do przebicia! I nie ma żadnych połączeń pomiędzy starością i młodością. Jest to oryginalna teza Witolda Gombrowicza, być może lepsza niż jej opracowanie czysto beletrystyczne.

       Fryderyk tak kieruje zdarzeniami, aby doprowadzić do, jak to nazywa, „sparzenia młodych”. To spoufaliłoby obie pary, bo Fryderyk i Witold to także para „(..).nasze podniecenie nie miało na czym się wyładować, i ono teraz grasowało między nami… nic teraz nie pozostawało nam, prócz nas samych… i, brzydząc się sobą, byliśmy jednak ze sobą w tej zmysłowości naszej, rozbudzonej”, ale jakby przed decydującym krokiem, który by z nich zrobił kochanków. Leży między nimi coś, jakby kłoda, która uniemożliwia im zaspokojenie seksualnych apetytów, nie zaspokojenie wzajemne, bo mimo wszystko „brzydzą się sobą”, czyli swoją „starością”; obiektem ich seksualnej fascynacji jest szesnastoletni Karol, dla nich niedostępny, więc posiąść go mogą w ten jedyny sposób, iż za ich poduszczeniem uwiedzie go Henia. Innymi słowy: Henia uwodzi Karola „zamiast”. Albo inaczej: dla Fryderyka i Witolda. Brzmi to cokolwiek trywialnie, a jeśli dodać, że wszystko to dzieje się w Polsce okupowanej przez nazistów w roku 1943, nie dziwi, iż Artur Sandauer w szkicu „Witold Gombrowicz – człowiek i pisarz” (1965, druk w warszawskiej „Kulturze”) napisał o ostatniej wówczas powieści Gombrowicza: „…ta niesmaczna ramota, gdzie pod zadymionym przez krematoria niebem dwaj panowie dają upust swym wyszukanym gustom”.

       Film J.J. Kolskiego również dzieje się w roku 1943 w „okupowanej Polsce” (cudzysłów jest tu konieczny, ponieważ Gombrowicz uprzedził we wstępie do powieści, że „jest to Polska imaginacyjna”; (Czesław Miłosz zauważa, że kto myśli, iż takiego dworu w okupowanej Polsce nie było, ma o okupowanej Polsce naiwne wyobrażenie!), dwaj panowie (grają ich Krzysztof Majchrzak i Adam Ferency), dobrze pod pięćdziesiątkę, przyjeżdżają na wieś, do majątku znajomego Witolda, aby wyrwać się z warszawskiego środowiska artystycznego i niejasnych interesów (pokątny handelek), ale nic nie wskazuje – w przeciwieństwie do powieści – że Fryderyk i Witold są parą homoseksualistów. I to jest dziw nad dziwy w całej tej filmowej opowieści: bo po co oni prowokują owo „sparzenie młodych”? Jeśli odebrać ich dziwnemu postępowaniu walor okrutnego pretekstu, jaki jest obecny w powieści, to wówczas to, co robią jest nie tylko niesmaczne, ale niedorzeczne i niczym nie uzasadnione.

       Scenarzyści filmowej „Pornografii” popełnili zasadniczy błąd: z Witolda uczynili mdłą figurę, w której żadną miarą nie rozpoznajemy Gombrowicza, a przecież narrator mówi o sobie wprost: „Ja, pisarz polski, ja, Witold Gombrowicz”, i to czytelnikowi wystarczy, ponieważ czytelnik wie, że to jest – w czasie. gdy toczy się akcja filmu – autor „Pamiętnika z okresu dojrzewania”, a zwłaszcza powieści „Ferdydurke” i sztuki „Iwona, księżniczka Burgunda”, już wtedy ktoś bezwarunkowo wybitny. Natomiast Fryderyk jest upersonifikowanym Złem, Gombrowicz nienachalnie, lecz wystarczająco sugestywnie diabolizuje swojego bohatera, każe nam widzieć w nim wcale nietuzinkowe wcielenie Mefistofelesa.

       Ale przecież Jan Jakub Kolski z Krzysztofem Majchrzakiem nie przenoszą na ekran „Pornografii” Gombrowicza! Oni robią film zupełnie obok Gombrowicza. Owszem, jest to uprawnione podejście do ekranizowanej literatury, ostatecznie liczy się rezultat. Rzecz w tym, ze rezultat nie jest zadowalający. Bowiem nie zaufano Gombrowiczowi. Jeśli Gombrowiczowi nie przyszło do głowy – bo przyjść nie mogło – aby Fryderykowi dorobić przeszłość obozową, żonę Żydówkę, i córeczkę, której on, ojciec wyrzekł się na rampie, uciekając przed jej wołaniem „Tate!”, to nic autorów filmu nie usprawiedliwi z podobnego dopisywania do Gombrowicza. Nie ma bowiem nic gorszego nad dopisywanie. Można wyciąć, wykreślić, wyrzucić, ale nie wolno dopisywać. Zwłaszcza autorowi nie żyjącemu. Jest wprawdzie w powieści zdanie o tym, iż w miasteczku „wyczuwało się nieobecność Żydów”, ale to nie znaczy, iż „Pornografię” można wpisać na listę literatury zajmującej stanowisko wobec holocaustu. Bo gdyby Gombrowicz chciał pokazać Polaków ukrywających Żydów w domu pod podłogą, to by to zrobił. Gombrowicz znalazłby dla sprawy żydowskiej, czy polsko-żydowskiej, rozwiązania powyżej pomysłów o żonie Żydówce i Żydach ukrywanych w piwnicy. Ponieważ był przeciwko stereotypom. Gdyby dotknął tego tematu, poszedłby z pewnością swoją drogą, tak, jak to uczynił z oficerem AK, dając nam, swoim rodakom, tak na tym punkcie uwrażliwionym (pamiętny, haniebny plakat z hasłem: AK – zapluty karzeł reakcji!), wizerunek słabeusza, człowieka, który się rozsypał, w rezultacie tchórza. To boli. Ale za ten zadany nam ból odpowiedzialność wziął Witold Gombrowicz.

       Patrząc na film, nie mogę dać wiary, że Fryderyk (zresztą ktokolwiek) z tak traumatycznym doświadczeniem, jakie mu nadali scenarzyści filmu, w ogóle mógłby się wdawać w jakieś gry wokół „sparzenia Heni i Karola”. Jest to błąd w sztuce, i nic tu nie pomoże pasja Krzysztofa Majchrzaka, z jaką gra Fryderyka. U Gombrowicza jest oczywiste i naturalne, że robią to w dużej mierze z nudów. Szukając w grze, jaką inscenizują, podniety dla swoich zmysłów. Popełniony błąd w sztuce, błąd psychologiczny, sprawia, że to, co dzieje się na ekranie jest mi najzupełniej obojętne.

       Co piszę z przykrością, bo cenię sztukę Jana Jakuba Kolskiego i podziwiam od lat kunszt Krzysztofa Majchrzaka. Ale nie mogę inaczej. Jana Jakuba Kolskiego namawiam gorąco, aby robił swoje kino, aby realizował własne scenariusze. Bo i „Daleko od okna”, i „Pornografia” są gorsze nie tylko od „Jańcia Wodnika”, lecz także od słabszej przecież „Historii kina w Popielawach”.