Dagmara Babiarz – Otwórz oczy

Dagmara Babiarz o sobie: Urodziłam się w 1972 roku. Ukończyłam m. in. polonistykę na UW w Warszawie i resocjalizację na Uniwersytecie w Białymstoku. Od lat piszę do magazynów zarówno polskich, jak i zagranicznych. Ponieważ bardzo dużo podróżuję tematyka moich artykułów wiąże się głównie z obszarami, które zwiedzam, sytuacją w miejscach w których się znajduję, ludźmi – ich życiem i kulturą. Zawsze – nawet w najbardziej egzotycznych punktach świata fascynują mnie nie tyle krajobrazy co mieszkańcy. O tym głównie piszę.

W wolnych chwilach uprawiam sporty ekstremalne: wspinaczkę wysokogórską, nurkowanie, paralotniarstwo i off-road. Za wyprawę azjatycką zostałam nominowana przez magazyn „Podróże” do tytułu Podróżnika Roku. Zajmuję się również uczeniem języka polskiego ( m.in na Syberii czy teraz w USA)

Fragment książki Dagmary Babiarz

Wstęp:
Życie ludzi mieszkających na różnych szerokościach geograficznych jest warunkowane – klimatem, ukształtowaniem terenu, bogactwami naturalnymi, sąsiedztwem, historią… Każdy zmaga się z tajemnicą życia po swojemu, każdy ma swoje dzieje. Każdy ma też kulturę do której należy, która jest ukształtowana na przestrzeni wieków, charakteryzuje się własną specyfiką, swoistymi zwyczajami… Oczywiście nie trzeba im bałwochwalić. Człowiek ma prawo do odrzucenia zachowań, które mu nie są bliskie, z którymi się nie zgadza… Każdy ma prawo do obrony tego w co wierzy. Do własnego zdania czy krytyki. O ile nie jest to bezmyślnie stereotypowe. O ile opiera się na rzeczywistym obeznaniu z obcą kulturą, na poznaniu drugiego człowieka. Arogancja polegająca na uznaniu własnego sposobu życia, swoich przekonań, religii czy koloru skóry za lepszą, nie prowadzi do niczego dobrego. Jeśli poczucie własnej wyższości łączy się dodatkowo z próbami podporządkowania sobie innych i ich ujednolicenia – może poprowadzić to nieuchronnie do tragedii. Poznanie innych kultur – prawdziwe ich poznanie, takie od wewnątrz, z bliska, z perspektywy innego człowieka, musi prowadzić do uznania racji Bronisława Malinowskiego.
Nie ma kultur gorszych, czy lepszych. Są inne. Mają do tego prawo. Nie trzeba się z nimi utożsamiać. Nie trzeba ich też niszczyć.


Ameryka Pn.

Po co do USA? Stany Zjednoczone mogą się podobać lub nie, ale niewątpliwie są interesujące z jednego punktu widzenia; ogrom kraju i jego polityka pozwala na współistnienie różnych kultur i religii. Nie tak trudno dotrzeć do ludzi, którzy zamknięci w swoich enklawach kultywują charakterystyczne dla siebie zwyczaje. Życie z punktu widzenia europejskiego jest archaiczne, rzadko już spotykane i najprawdopodobniej skazane na zapomnienie. Pomimo rozpaczliwiej nieraz walki o przetrwanie większość ludzi przegra – to tylko kwestia czasu. Dlatego póki jeszcze jest czas warto ich spotkać, poznać, zaprzyjaźnić się z nimi. Przy okazji można też obejrzeć to, co jest ciekawego w okolicy, zebrać pamiątki, kupić coś oryginalnego. Ale i tak najcenniejsi są ludzie i ich opowieści, lokalne społeczności i ich historia, wiara w to, że ich życie, „takie” życie – ma sens. Amiszowska prostota, żydowska ortodoksyjna codzienność, indiańskie łączenie wymogów ciała z potrzebami ducha, czy eskimoska wiara w drugiego człowieka- wydawałoby się, że reprezentują to, co w życiu powinno być najważniejsze, a jednak nieubłaganie giną.


Człowiek jak ziarnko piasku

To właśnie w świetle wiary można najlepiej odczytać, na czym polega moralny porządek, który winien być zachowany we wszelkim działaniu dla dobra wspólnego, aby było ono skuteczne, a równocześnie, aby dokonywało się z poszanowaniem każdego człowieka i środowiska naturalnego, w którym człowiek żyje.
Jan Paweł II

Wjeżdżając samochodem do Lancaster County można poczuć się jak barbarzyńca w ogrodzie. Jakby, cudem wynaleziona, czasomaszyna przeniosła nas w XVII wiek. Telefon komórkowy, komputer czy nawet zapalniczka są tu nie na czasie, a co bardziej roznegliżowany turysta zaczyna nerwowo rozglądać się dokoła. I ta cisza urozmaicana jedynie przyciszonymi rozmowami w dziwnym dialekcie niemieckim. Pensylwania, której centralną część zajmuje właśnie Lancaster County, leży około 3 godziny drogi od Nowego Jorku. Trzy godziny – cztery wieki. Przenosimy się z miejsca pełnego pośpiechu, rozkrzyczanych ludzi, szkła i metalu budowli i najnowszych osiągnięć techniki, do miejscowości w której żyją ludzie nazywani przez jednych sektą, przez innych dziwną grupą etniczną. Ale raczej większość uważa ich po prostu za nieszkodliwych dziwaków. Mowa tu o Amiszach.



Martin spogląda na podchodzących do jego straganu turystów z uprzejmym i nieprzeniknionym uśmiechem na twarzy.
– Każdy człowiek jest przez Boga przeznaczony. Jeżeli ma wejść do nieba – pójdzie tam, jeśli ma być potępiony – nic na ziemi go od tego nie uchroni. Dlaczego więc miałbym ciebie nawracać? Albo przekonywać o swojej racji? To sprawa Boga – on rozdzielił już role.
Martin nosi tylko ciemne ubrania: spodnie na szelkach, klapka zamiast rozporka, ubranie pozbawione guzików i zamków błyskawicznych. Ma długą brodę i krótkie włosy, jeździ bryczką, gdyż samochodu używać mu nie wolno. W domu nie ma elektryczności, a gaz jest tylko ten z butli. Jego żona Anne jest zawsze w charakterystycznym, jasnym czepku na głowie i długiej, ciemnej sukni. Wkraść się do ich domu nie jest łatwo. Potrzeba tygodni, całych tygodni stałej współobecności, aby przekonać ich że nie jest się kolejnym turystą, który przyjechał za nowinką. Tygodnie kręcenia się w ich pobliżu, nienachalna, dyskretna obecność i pokorne czekanie na przyjazne skinienie głową, daje zaskakujące efekty…


Prawie czterysta lat temu w Szwajcarii niejaki Jakob Ammann powiedział, że religia jest najwyższą wartością człowieka. Był anabaptystą i nie zaskoczyłby tym wiernych gdyby nie posunął swoich twierdzeń do granic – niektórzy powiedzieliby – absurdu. Bo można, ba, trzeba żyć według praw ustanowionych przez Boga, ale człowiek jest tylko człowiekiem. A Bóg aż Bogiem. Z pewnością długość męskich bród i kolor szelek czy też kształt guzików zdobiących bluzy, Go nie interesuje. Ammann jednak był innego zdania i przekonywał o tym słuchaczy. – Nie przetrwa- mówiła większość – Jest kompletnie nieżyciowy. Nie przetrwa.
Przetrwał. Zebrał liczne grono wiernych, którzy rozprzestrzenili się po całym świecie i żyli według surowych zasad religijnych, którym podporządkowywali wszystkie aspekty życia codziennego. Kilkadziesiąt lat później Amisze Starego Zakonu (jak się nazwali) byli już nie tylko w Szwajcarii, ale także w Niemczech, Holandii, a nawet Rosji.
Jednak sceptycyzm przeciwników Ammanna okazał się słuszny i dalekowzroczny. Teoria o prostym życiu, życiu bez techniki i nowoczesności, która z trudem znalazła swoje miejsce i zwolenników w wieku XVII i nieźle trzymała się przez kolejne sto lat, nie miała szans na przetrwanie w XIX i XX – wiekach postępu i szalonego rozwoju. Dlatego Amiszom było coraz trudniej i wreszcie życie takie okazało się niemożliwe. Większość poszła na kompromis i pozwoliła by i w ich rzeczywistość wkradły się nowości techniczne. Ci najbardziej konserwatywni musieli znaleźć dla siebie nowe miejsce. Kraj w którym można pogodzić nieżyciowe już zasady z życiem innych, a przede wszystkim, bez wchodzenia w konflikt z władzami, żyć po swojemu. Jedynym krajem, który potrafi genialnie sprostać takiemu zadaniu są Stany Zjednoczone. Tutaj właśnie odnaleźli swoje miejsce.