Co jest cięte – recenzja “Pępowiny”

Trzeba przyjść przed dwunastą, aby dostać jeszcze pierogi ruskie w dwóch barach przy rynku. W znanej kawiarni jej właściciel uprawia prestidigitatorskie sztuczki, zamieniając dwadzieścia metrów kwadratowych patio w scenę znaną z włoskich filmów. W oknach i na ławkach siedzą emeryci i renciści, wyciskając z każdej sekundy obserwacyjne maksimum. Nad miastem wbitym, jak meteoryt, pomiędzy wzgórza czeka w lesie Dolina Muminków, czyli skalna wyrwa, gdzie robiło się ogniska. Dzwony i hejnały zatrzymują czas na coraz bardziej pustych, oblanych słońcem, kamiennych uliczkach, aby za chwilę poderwać gołębie do lotu. Można byłoby tak dłużej, ale każda noworudzianka i każdy noworudzianin szybko odczytają kody, którymi sypie jak z rękawa w swoim debiucie, w „Pępowinie”, Alicja Mielcarek, tworząc na ich podstawie opowieść o powrocie do miejsca narodzin, przemianie i kobiecej solidarności.

Lućka, odrobinę sfatygowana pani psycholog, przyjeżdża z Wrocławia na urlop do swojego rodzinnego miasteczka i to, co miało być tylko powrotem do nostalgicznych wspomnień, zamienia się wraz z kolejnymi przygodami i zwrotami akcji w stały pobyt. Wiąże się z tym próba uładzenia przeszłości poprzez rozwiązanie starej zagadki kochanków znad rzeki, których podpatrywała w dzieciństwie bohaterka. Autorka wykorzystując cały kryminalny sztafaż (małe przesłuchania, szukanie śladów i dowodów, ciągłe pytanie „kto zabił?”), ma czas, aby narysować w swojej prozie rzeczy, które najbardziej ją interesują: prowincjonalne miasteczko jako scena teatralna, opisy relacji i obyczajów, potrzeby i ludzkie dążenia, małe codzienne rytuały, wiara w przeznaczenie czy odkrywanie w sobie niezakłóconej archetypowej kobiecości. Szczególnie zwracają tu uwagę sensualne, „mądro-eteryczne”, motywy kombinowania swojej kobiecej drużyny, z którą raźniej idzie się przez rzeczywistość, odkrywa siebie i jeszcze rozwiązuje zagadkę sprzed lat. Wspólne wywoływanie ducha na „babskim combrze” to jedna z najżywszych i najbardziej kolorowych scen tej książki.

Alicja Mielcarek w swoim pisaniu świadomie lokuje się w noworudzko-wałbrzyskim kobiecym realizmie magiczno-kryminalnym. Tak nieco niezgrabnie można nazwać ten nurt stworzony przez Olgę Tokarczuk i Joannę Bator, o których kilkukrotnie autorka w swojej powieści wspomina. Podstawowymi cechami tego zróżnicowanego, ale rozsławionego w świecie dzięki wielu tłumaczeniom i kinematografii, gatunku, wydają się być: dążenie do nowego porządku, „zmysłocentryczność”, kobiecy punkt widzenia, poszukiwanie jedności i harmonii w trudnym świecie, prymat intuicji nad logiką, konieczność oczyszczenia i wyzwolenia, kreowanie postaci starszej kobiety w typie szeptuchy-mentorki. I wszystko to realizowane z wykorzystaniem mechanizmów prozy kryminalnej. „Pępowina” zanurzona w tym stylu próbuje mimo wszystko wychodzić na brzeg, otrzepywać się, by wygryzać literackie i mentalne korytarze po swojemu. Nie ma tutaj intencji bycia przeciwko czemuś, chęci ukarania kogoś ze swoją kobiecą załogą, na przykład oślizgłego męskiego agresora, jak w „Wielkich kłamstewkach”, które „Pępowina” momentami przypomina. To bardziej potrzeba zrozumienia wszystkich w ich niedoskonałościach, formowanie siły, która wynika z własnego umysłu i ciała, a nie z posiadania wroga, z którym można się zatracić w wiecznym czarno-białym tańcu.

Mielcarek zaprasza czytelników i czytelniczki do wspólnej, niedługiej podróży, podając materiał, który ma odetkać im zmysły. Jej zdania można jeść, przyglądać się im, czy wąchać. Karuzela detali, sprytna struktura tej kryminalno-metafizycznej opowiastki szybko łapią odbiorcę za włosy, niezależnie czy będzie to znajomy eksplorator lokalnego kolorytu, czy kobieta z Suwałk bądź Zabrza. Autorka wychodząc od najbliższego jej sudeckiego świata, naświetla go z wprawą, i tworzy uniwersalną historię o powrocie na „stare śmieci”, o walce z tym czymś z przeszłości, co za nic nie chce dać nam spokoju. Debiutancka „Pępowina” została przecięta (o ile nie odgryziona), a widoki na wolną literacką przyszłość są praktycznie nieograniczone. Ciekawe, gdzie zawędruje autorka, jakie umości sobie nisze. Pozostaje nam z ciekawością wypatrywać jej nowych ruchów, wiedząc już, że wspomniany nurt zasiliła świeża krew, a noworudzka gleba to wciąż czarnoziem dla tych, którzy chcąc oddychać tym, co wyobrażone, widzą to w zasięgu swojej pamięci.


Kornel Maliszewski