Antoni Olgierd Misiak – Piąta wyprawa Krzysztofa Kolumba do Indii Zachodnich 1960-2004

Dzieciak znaleziony przy drzwiach przytułku dla sierot został nazwany Krzysztofem Kolumbem, być może dla żartu tak zapisał go w księgach sekretarz gminy. KRZYSZTOF KOLUMB urodzony między dwiema wielkimi wojnami był zbyt młody, by wziąć udział w tej drugiej, ale został przez nią napiętnowany, z czego zdał sobie sprawę w późnym wieku. Znajomi /bo nie miał przyjaciół/ mówili o nim, że składa się z wielu osobowości. W obecności kilku osób czuł się nieswojo i przeważnie milczał. Jego prace z fizyki teoretycznej należały do najlepszych.

Sekretarka opowiadała, że gdy weszła do gabinetu Profesora, by uzgodnić z nim harmonogram spotkania z Prezydentem, Profesor spojrzał w okno, uśmiechnął się, powiedział, że musi załatwić pilną sprawę i wyszedł, nie zakładając marynarki. Podobno widziano go jeszcze na Długim Targu. Szedł trzymając za rękę dziewczynę, która tam grała na skrzypcach, zarabiając podczas wakacji /mówiono o niej, że była Ukrainką lub Białorusinką, studentką konserwatorium w Kijowie/. Ci, co ich widzieli, zaskoczeni byli tym, że mimo wielkiej różnicy wieku wyglądali jak rówieśnicy.

Podobno w pewnej chwili nad Długim Targiem przeleciało wielkie stado albatrosów, otoczyło na moment idącą parę i kiedy odleciało, dziewczyna
i Profesor zniknęli. Potem policja zabrała futerał na skrzypce, jedyny materialny ślad, jaki po nich pozostał.

Poszukiwania nie dały rezultatu. Wspomnień po nim pozostało niewiele. Wspominano, że kiedy był zadowolony z odpowiedzi studenta, mówił mu „znalazłeś swoje tablice” i była to najwyższa pochwała. W garażu trzymał starą ramę Harley Dawidsona, a w biurku, które komisyjnie otwierano, była morska muszla przymocowana do rzemyka, fragment starej morskiej mapy, bilet do cyrku sprzed pół wieku, mocno zniszczona książka Faulknera „Wielki las”, kawałek rogu jelenia, kilka suchych liści, owoc jarzębiny, zdjęcia statków, bilety kolejowe, stare programy koncertów skrzypcowych, prawie nieczytelny list z wysp Polinezji, gazeta ze zdjęciem żołnierzy chińskich zdobywających Tybet. Ktoś z komisji patrząc na to, powiedział „Piąta wyprawa Krzysztofa Kolumba do Indii Zachodnich” i to zakończyło sprawę. Ostatniej pracy, którą Profesor pisał piórem tłoczkowym w grubych zeszytach, nie odnaleziono. Nosiła tytuł „Teoria Przemian”.

Ze wspomnień i przypadkowych rozmów udało się Pani z biblioteki odtworzyć kilkanaście fragmentów dni z życia Profesora. Zapiski te razem z zawartością szuflady biurka przekazano do archiwum pod litery K.K.




Dzień 1

Kiedy grająca w piłkę
podskoczy z ciałem wygiętym w łuk
i już oderwie się od ziemi,
/można to porównać do wzlatującego ptaka/
zatem kiedy przebywa przez chwilę w świecie ptaków,
patrzący na nią,
fotoreporter poważnej gazety dostrzega w tym
/bo inaczej nie potrafi już widzieć/
zaokrąglony fragment skrzydła samolotu,
kreski bomb i słyszy w wyobraźni
głos spikera… osób cywilnych, w tym
kobiet i dzieci…
Chłopiec, któremu grająca i stado
spłoszonych mew przesłania morze,
znajduje w sobie /obudzoną tym obrazem/
chęć wędrówki za linię horyzontu
i dalej,
w miejsca dostępne jedynie
ptakom i marzycielom.
A kiedy grająca uderzy w piłkę
i nagle zwiotczeje w locie
/można to porównać do ptaka trafionego strzałą/
słowa i obrazy odchodzą.


                                                   1972



Dzień 2

Przyjechał cyrk.
Mała woltyżerka szła obok klowna,
wyprzedzał ich grający na bębnie atleta,
zmuszając przechodniów do zwrócenia uwagi
na paradę cyrkowców, w której mała woltyżerka
z cekinami na czerwonym staniku jawiła się
kimś z odległego świata, gdzie
po ulicach chodzą słonie, lwy
i dziewczęta z cekinami na stanikach.
Chwilowo parada cyrkowców umieszczona
w obrazie miasta zakryła szare domy,
odpadające tynki,
mroczne podwórka.
Potem w miarę jak cichł oddalający
się bęben, szarość powracała.
Wolnymi od niej byli jedynie ci
co godzinami nad rzeką wypatrywali
polującego zimorodka albo latali na chmurach,
ich świat wypełniały morskie mapy, karawele,
portowe knajpy, odkrywcy, handlarze,
porzucone panny, misjonarze, a także
rozbitkowie, rozmyślający przy ognisku
o świecie, w którym na ulicach tańczą
dziewczęta w czerwonych stanikach
i chodzą lwy łagodne,
dopóki i im się nie zjawi
odziedziczony po przodkach,
zielony bezkres
z wiatrem
i gonitwą do zatracenia.




                                                   1968?




Dzień 3

Tam dokąd jechał Harley Davidson
czekała tarcza słońca nad powierzchnią morza
i ciemniejąca głębia
i czarne sosny
i kruk.

Zostawił ślad opon na piasku
wyraźny w miejscach nietkniętych falą
i głos silnika barwiony śpiewem kosów
przed wieczorną ciszą.

Szedł za nim zmierzch, a w nim: tonęły
drogi rysowane na papierowych mapach,
cichły fale,
nieruchomiały ptaki.

Widział go Pan, siedzący na drewnianych schodach,
i przypomniał sobie wystawę sklepu alpinistycznego,
przed którym stał, wspominając
swoje zdradzone marzenia.

Widziała go dziewczyna w chabrowym dresie,
której życie było już poukładane,
ale tej nocy niepokojące pragnienia
długo nie dawały jej spać.

Widziały go pary prowadzące przy kawiarnianych
stolikach swoją grę
i kupcy zamykający sklepy.
Budził w nich niepokój.

A przecież był to jedynie Harley Davidson,
jadący ze swoim nieznanym jeźdźcem
odwiecznym szlakiem rabusiów i barbarzyńców,
ścigając zachodzące słońce.



                                                   Droga na Wetlinę 1960




Dzień 4

Psy ścigające jelenia,
/wiejskie kundle spuszczone z łańcuchów/
przebiegły drogę, na której zatrzymało się kilka samochodów
z kobietami i mężczyznami patrzącymi na bieg.
Było to jak w książkach Faulknera,
gdzie ludzie i zwierzęta żyją w dziwnym
nierozerwalnym związku.
Sfora zginęła w wieczornej mgle.
Przez chwilę słychać było żałosny jazgot psów,
miażdżonych uderzeniami kopyt.
Potem ruszyły samochody.
Siedzące w nich pary wracały do domów,
wioząc wspomnienie psów i jelenia
oraz wywołane tym obrazy kapeluszy i siodeł,
fragmenty dawno oglądanych filmów,
wpisane w sylwetkę jelenia
/stalowoszarego w przymglonym świetle zachodzącego słońca/.
Powoli obrazy bladły.
Rozmowy wracały do rutynowych zdań,
a tam, za szarą gęstniejącą mgłą,
trwał prawdziwy bieg i prawdziwa krew
barwiła szlak ucieczki
jelenia i goniących psów.



                                                   1987